Nawet jeśli jeden obraz jest rzeczywiście wart tyle co tysiąc słów, to jeden obraz opatrzony dwoma słowami tytułu i tak jest wart więcej: mianowicie tysiąc i dwa słowa.

Ewa Prus /Digital Foto Video/

I po co...

tak naprawdę to wszystko?

Właściwie, można by rzecz – po nic! Zwyczajnie sobie pomyślałem: taka mnogość ekshibicjonizmu internetowego dookoła! Kto żyw, byle tylko komputer z jakim takim łączem był pod ręką, od razu ma szansę zaistnieć w wirtualnym świecie – bezkarnie i bez żadnych ograniczeń! Nieważne w gruncie rzeczy, czy ma cokolwiek do powiedzenia (czy w ogóle sobą coś reprezentuje...). Istotne jest – że może! Może się publikować, prezentować, reklamować, obnażać, etc... (właściwe podkreślić).

No i doszedłem wreszcie do wniosku: dlaczego nie? Zabrzmiało trochę, jak w owej komedii, w której dzielny Maciej Z., wcielając się w rolę Prezesa, zdobywa Kobietę, lądując paralotnią w krzakach. Mnie ten problem o tyle nie dotyczy, że nie mam paralotni (bo jakieś krzaki, to by się pewnie gdzieś znalazły...).

W każdym razie, konkluzja była konkretna – od jutra ja też tu jestem! No i w końcu jutro nastało... Na szczęście, domena wolna się znalazła i nie musiałem zmieniać nicka, którym posługuję się od lat... pozostawię w niedomówieniu, od ilu. W każdym razie nikomu wówczas się nie śniło o żadnym internecie, ba! o sieciach komputerowych nawet! A właściwie, to do komputera wtedy się wchodziło sensu stricto: do specjalnej hali, niczym Świątyni Technologii Jutra, w której, majestatycznie szumiał On – o mocy obliczeniowej dorównującej niekiedy obecnym kalkulatorom kieszonkowym. No, może nie takim za dwa złote, sprzedawanym w kioskach jako dodatek do kolorowych gazet; niemniej jednak wielu z Was zapewne miało w dzisiejszych czasach okazję nosić w kieszeni taki ówczesny komputer.

A teraz? Rozkładamy się na kolanach, gdzieś w kafejce internetowej – nawet bez kabelka – i jesteśmy wszędzie... se la wi :). Tak przy okazji, przypomina mi się reklama routerów Wi-Fi z czasopisma Komputer Świat Ekspert: zgrabna brunetka, której jedynym strojem, skąpym acz dość skutecznym, jest zwój kabla sieciowego, który wymownym gestem z siebie zdejmuje, i podpis: Wnet bez kabli.

Reasumując, u podstaw mojej tutejszej obecności legły dwie rzeczy: inność oraz identyczność. Zapewne zabrzmiało to cokolwiek pokrętnie, prawda? Już więc wyjaśniam:
Inność – bo każdy z nas jest inny, niż pozostałe pięć miliardów ludzi na świecie. Nie myślę oczywiście o tych, co inaczej... – to już całkiem inna historia. Rzecz w tym, że każdy z nas posiada jakieś swoje doświadczenie, jakieś cechy bądź umiejętności, które są jego wyłącznym udziałem – i nikogo więcej.
Identyczność – bo z kolei każdy praktycznie człowiek (przynajmniej tak by wynikało z moich wieloletnich obserwacji) ma jakąś potrzebę uzewnętrznienia się, opowiedzenia o sobie, zwierzenia komuś. Oczywiście, dzieje się to z różnorodnym natężeniem i realizuje w niezmierzonym bogactwie środków wyrazu. Jedni mają swych przyjaciół na śmierć i życie, inni stałych spowiedników, jeszcze inni z kolei zostają Wielkimi Artystami i głoszą swój manifest wszem i wobec po całym świecie ze scen, bądź kanałami mass–medialnymi, a jeszcze inni, korzystając z Nowych Technologii, budują swój wirtualny obraz, niekiedy doprowadzając go do perfekcji godnej pozazdroszczenia. Cóż, podobno trening czyni mistrza (o jednym z moich kolegów – informatyków, gdy już się pogrążył po czubek głowy w pracy mawiano, że istnieje już tylko w świecie wirtualnym).

Tak więc, drodzy Internauci, ja też będę trenował. Zapewne z początku nie ujrzycie tutaj jakichś specjalnych cudów: może nie powalę Was na kolana potęgą odkrywczych myśli, wzniosłych produkcji artystycznych, czy rewolucyjnych recept na Życie... Ale mam nadzieję, że z czasem i ta strona zyska swój własny, niepowtarzalny charakter. Że doczeka się swojego grona stałych Czytelników (nawet, gdyby to miało być jedynie kilka osób). Może z czasem, w miarę wolnych chwil zdecyduję się na stworzenie jakiegoś forum...? Wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba mieć na to czas.

Na razie więc, czytajcie, oglądajcie to, co jest, a jeśli macie ochotę, to piszcie do mnie...

25 grudnia 2008r.

P.S.:

A tak przy okazji, zapraszam do oglądnięcia poniższych stron:

e-mail
jck1968
Do góry