O sobie
samym cokolwiek rzec wypada
Jestem, jaki jestem i w tym kontekście się nie mylę.
To moje. Chyba. Mam nadzieję, że nikomu tego nie podebrałem? Zbyt fajnie brzmi i szkoda by była, gdyby miało być obce.
W każdym razie brzmi o wiele lepiej, niż wstawka w rodzaju urodziłem się i żyję... taki przysłowiowy
tekst numer pięć. Czemu przysłowiowy? Tu znów przydałaby się dygresja dla niewtajemniczonych.
Otóż, dawno, dawno temu :), gdy jeszcze nikomu nawet się nie śniło o rzeczach dziś tak oczywistych, jak komórki, sms-y, e-maile, czy rozliczne komunikatory internetowe, istniało na Poczcie coś takiego, jak telegraf (czy ktoś jeszcze pamięta, że kiedyś Poczta i Telekomunikacja były jedną instytucją...). W świadomości normalnego użytkownika funkcjonowało raczej, jako telegram po prostu chodziło się na Pocztę nadać telegram, nie zatelegrafować. Oczywiście, nie będę teraz prowadził wykładu na temat co to takiego. Jeśli ktoś nie wie, a chciałby Google wszystko wie (była kiedyś taka piosenka: Józek wszystko wie).
W każdym razie, wracając do meritum sprawy, aby usprawnić życie Ludziom Pracy, Poczta wymyśliła zestaw predefiniowanych tekstów okolicznościowych, typu: W dniu imienin..., Szczęśliwego Nowego Roku... etc. Wybierało się taki tekst z listy, podając panience w okienku jego numer.
I, jak anegdota głosi, kiedyś Klient (choć raczej w owych czasach klient nie bywał kimś, kogo się traktowało z dużej litery) przyszedł, wybrał taki tekst i... do Odbiorcy przyszedł telegram o treści Tekst numer pięć.
A co ze mną? I tymi kilkoma słowami o sobie?
A no, może należałoby po prostu zacytować z repertuaru zespołu Raz, Dwa, Trzy: Jestem Polakiem, mam na to papier i cały system zachowań.
Urodziłem się czwartego lutego tysiąc dziewięćset sześćdziesiątego ósmego roku. Na chwilę obecną dobijam więc do czterdziestki jedynki (czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień...). Miejsce mojego wyjścia z Łona Matki, to Przemyśl. Z miejscem urodzenia to jest jakaś dziwna historia. Z tego, co mi wiadomo, mojemu Ojcu, który stamtąd pochodzi, bardzo zależało na tym, abym i ja był Przemyślakiem. Gdy więc zbliżał się Termin, oboje Rodzice udali się w tamte strony i w końcu nastał czas szczęśliwego rozwiązania. Był w owym czasie lokalny dziennik (a może tygodnik), który skrupulatnie odnotowywał każdego dnia wszystkie narodziny i do dziś dnia Rodzice przechowują ten egzemplarz gazety, gdzie i ja jestem.
A'propos Przemyśla i wspomnień z dzieciństwa (tym razem Ojca, nie moich): mały kawałek historii, tej nie zawsze opowiadanej w oficjalnych podręcznikach.
Otóż, Ojciec jest, można by rzec, Dzieckiem Wojny. Urodzony w 1933, miał iść do szkoły, gdy zaczęły z nieba lecieć bomby. Przemyśl, wedle paktu Ribbentrop Mołotow, po 17 września miał się stać miastem granicznym. Niemcy, mając w tym rejonie dobrą passę, przekroczyli San i poszli wiele kilometrów dalej na wschód, po czym, przestrzegając uzgodnionego Ordnungu, wycofali się za rzekę i Armia Czerwona mogła już spokojnie przychodzić na gotowe.
On, wraz z rodziną miał to szczęście, że został po stronie niemieckej. Mowa o szczęściu nie jest tu bynajmniej pustym środkiem
wyrazu artystycznego. Nie mówię, rzecz jasna, że pod Niemcem się lekko żyło (w końcu proces norymberski nie wziął
się tak znikąd), lecz wieści z drugiej strony rzeki jakoś dochodziły i gdy w czterdziestym pierwszym Niemcy
szli na Ruskich to większość mieszkańców życzyła im w tamtej wojnie powodzenia...
Kto ma ochotę, niech nad tym odrobinę pomyśli, kto nie ma może czytać dalej.
Wracając do czasów dzisiejszych, ja mimo wszystko jestem raczej Krakusem. Tutaj jestem, gdzie byłem, tu się wychowałem. Tu się urodziłem, i tutaj zostałem. Z wyjątkiem urodzenia, wszystko się zgadza i pasuje również do mnie. To Grzegorz Turnau oczywiście. Chodziliśmy do tej samej szkoły Podstawówki Muzycznej przy ulicy Basztowej 8. Był rok wyżej ode mnie, kto wie, czy nie mam nawet jego zdjęcia z jednej wycieczki harcerskiej? Ciekawe, czy by sobie mnie przypomniał? Mógłbym, nawiasem mówiąc, zamieścić tutaj pewną satyrycznie brzmiącą historyjke, lecz póki co się wstrzymam...
A wracając do samego momentu narodzin, to jestem urodzony w niedzielę (kto nie wierzy, niech sprawdzi). Czy to ma jakieś znaczenie? Niektórzy twierdzą, że tak. Dla mnie osobiście ważniejsze jest, że mój charakter pasuje prawie w stu procentach do typografii Wodnika, którym jestem. Niektórzy twierdzą, że to grzech wierzyć w horoskopy. Ja osobiście staram się mieć na ten temat pogląd nieco wypośrodkowany. Zdecydowanie odrzucając gazetowe przepowiednie w rodzaju konfiguracja gwiazd na ten tydzień przepowiada Ci najlepszą okazję do sukcesu... (tu można sobie wpisać, jakiego zależnie, co Redaktor Naczelny zarządzi na ten tydzień), nie mogę pozostać obojętny na wielekroć dające się zauważyć zbieżności cech charakteru ludzi urodzonych w konkretnym dniu roku ze wspomnianymi wyżej opisami charakterologicznymi. Nie mam zamiaru się przy tym wdawać tutaj w jakiekolwiek próby analizy związków przyczynowo skutkowych. Niech się tym zajmują ci, którzy będą w stanie wyciągnąć na to pieniądze tytułem dotacji na badania naukowe. Zresztą chyba najbardziej istotne są zbieżności charakterów ludzkich pomiędzy sobą, a otoczka zodiakalna jest przecież niczym innym, niż próbą opisania rzeczywistości zastanej. Sam osobiście miałem kiedyś okazję przeżyć spotkanie w relacji Wodnik, czwarty luty tylko dokładnie rok różnicy był w dacie urodzenia. Historia krótka, jak by się dobrze przypatrzeć, to na dobrą sprawę kilkudniowa. Namieszała mi jednak ostro w głowie i utkwiła w umyśle na niemal rok. Do dziś zresztą zajmuje w mej pamięci miejsce szczególne, choć to już siedemnaście lat...
Reasumując: nie mam na razie ochoty pisać tu nic więcej. Jeśli doczytałeś do tego miejsca, to znaczy, że jesteś niemożliwie wytrwały i należy Ci się chwila odpoczynku. Na razie więc na tym zakończę, a resztę osobistych wynurzeń będę zamieszczał sukcesywnie w niedalekiej przyszłości.
1 stycznia 2009r.