Małe Pieniny, 4 października 2014
czyli bujanie w obłokach inaczej...
Znów mnie wyciągnęło! Wreszcie postanowiłem zaliczyć to, o czym marzyłem już od dawna, czyli przejśzie grzbietem Małych Pienin od schroniska Orlica na Wysoką (1052 m n.p.m.) i powrót przez Wąwóz Homole do Jaworek. Wycieczka w założeniu ma charakter stricte fotograficzny, a to z powodu genialnych widoków z grzbietu, gdzie trasa prowadzi w znacznej części odkrytymi łąkami. O jaki żeż naiwny byłem ja! Ale zacznijmy od początku...
W ogóle, to zaczęło się od solidnej obsuwy. Zamierzałem bowiem wstać o trzeciej aby, wyjechawszy z domu o czwartej, rozpocząć podchodzenie gdzieś wedle szóstej i powitać wschód słońca już na grzbiecie. Zanim jednak postawiłem się do pionu, było już ze dwadzieścia po czwartej. Błyskawiczne porwanie już wczoraj przygotowanych rzeczy, szybkie przyrządzenie dwóch kanapek, butelka wody i jazda. Summa summarum, wyjechałem o piątej...
I już niezadługo potem, moje plany zostały obiektywnie zweryfikowane. Gdy podjeżdżałem, znanym z rozlicznych wypadków, fragmentem Zakopianki Lubień Naprawa, dookoła zaległa mgła tak gęsta, że jechać się dało najwyżej ze dwadzieścia na godzinę, i to z wycieraczkami pracującymi na pełny full, aby zgarniać osadzającą się na szybach wodę.
Gdy już zajechałem do Szczawnicy, zostawiłem auto na pargkinu u ujścia Grajcarka i około siódmej zacząłem iść wzdłuż Dunajca w stronę schroniska, wiedziałem, że Słońce tego dnia dostępne będzie co najwyżej dla lotników. A te góry, to niestety, nie takie wysokości aczkolwiek wystarczające, żeby wyjść powyżej podstawy chnur, zawieszonych tego dnia nieomal na wyciągnięcie ręki...
Wiadomym też się stalo, że mokro będzie zewsząd: z góry, z dołu, z boków i w konsekwencji pewnie też i w środku. Potwierdzenie przyszło zaskakująco szybko. Gdy bowiem, od schroniska, rozpocząłem wspinaczkę szlakiem niebieskim w górę, zaraz po wyjściu z lasu, na obślizgłym kawałku stromej łąki (bez choćby kawałka krzaczka, żeby można było się przytrzymać) zaliczyłem glebę i zjazd na brzuchu. Co w ostatecznym rozrachunku wyszło mi na dobre albowiem od tego momentu było mi już całkowicie obojętne, czy jest błoto, mokre gałęzie, czy nawet padający deszcz...
I tak, idąc sobie, chwilami cieszyłem się tylko, że szlak biegnie tak wyraźnie zaznaczającą się ścieżką, zwłaszcza na tych osławionych odkrytych łąkach, gdy widziałem naookoło siebie max. pięćdziesiąt metrów i ani kawałka punktu orientacyjnego jedynie pod stopami znać, skąd przyszedłem i dokąd trzeba iść dalej.
Ale nie zawsze było tak zamglisto. Od czasu do czasu chmury łaskawie się rozstępowały, dzięki czemu mogłem wyciągnąć aparat i zroobić kilka tych obrazków:
Powyższe zdjęcia opublikowałem też na Onet.foto.
26 października 2014r.